|
Wieluń - forum, informacje, ogłoszenia
|
|
Muzyka / Film / Kino / Książka - Piotr Adamczyk - Wszyscy dali się nabrać
mario's - 2006-10-13, 08:38 Temat postu: Piotr Adamczyk - Wszyscy dali się nabrać W kalendarzu Piotra Adamczyka ścisk. Spotykamy się wreszcie w przerwie nagrań dubbingu do drugiej części filmu o Papieżu. Na własne oczy widzę zdumienie ludzi, że ekranowy Ojciec Święty je obiad w tajskiej restauracji. Tymczasem Piotr zaskakuje poczuciem humoru i dystansem do siebie. Myśli i żyje normalnie. Oto człowiek, który pozostał sobą.
Blondyn, niebieskie oczy, przystojny. Amant. Nie próbujcie o nim tak myśleć. Piotr Adamczyk to aktor perfekcjonista w każdej roli. Jan Paweł II, Chopin, Pan młody z komedii "Testosteron", również mistrz dubbingu. Mimo że po roli Papieża stał się jednym z najpopularniejszych aktorów w Polsce, we Włoszech i w Meksyku, wciąż nie dowierza, że to, co jest jego udziałem, dzieje się naprawdę. Dla innych gwiazda, dla siebie samego młody mężczyzna, który pracą chce udowodnić, że po roli życia są do zagrania kolejne, równie ważne. I na pewno jeszcze nieraz nas zaskoczy
GALA: Żartobliwie mówi się: "Adamczyk, czyli człowiek, który został papieżem". Odczułeś, że po roli Jana Pawła II jesteś postrzegany inaczej?
PIOTR ADAMCZYK: Po filmie na mojej sekretarce sporo nagrań zaczynało się od słów: "Szczęść Boże". Dzwonili duchowni, zapraszając na rozmaite uroczystości, np. na wieczór papieski. Raz przyjąłem takie zaproszenie i pojechałem do małego włoskiego miasteczka na otwarcie domu kultury. Tam okazało się, że wita mnie orkiestra, mam wchodzić razem z burmistrzem, przecinać wstęgę i odsłaniać tablicę pamiątkową. Zrozumiałem wtedy, że nie czuję się najlepiej w takich sytuacjach.
GALA: Poczułeś się przebrany za kogoś?
P.A.: Jestem aktorem i chcę pozostać aktorem. Bardzo mnie dziwiły pytania zadawane mi po pierwszej części filmu, gdy dostałem propozycję, by podkładać głos żyrafy w "Madagaskarze": "Jak to, to pan teraz będzie głosem żyrafy?". Do tej pory nikogo nie szokowało, że po roli Chopina zagrałem we "Fraglesach".
GALA: Siedzi przede mną bardziej Chopin czy Karol Wojtyła?
P.A.: Sam chciałbym wiedzieć, którą z tych ról bardziej zapisałem się w świadomości ludzi. Ale nie mam pojęcia. Aktor wie co nieco o sobie, ma świadomość tego, co potrafi, ale jak widzą go inni? Tak naprawdę o moim wizerunku należałoby porozmawiać z widzami. Ostatnio bardzo się ucieszyłem, gdy ktoś na ulicy powiedział: "Ooo, Chopin!".
GALA: Bo dla widzów Adamczyk to JP II?
P.A.: Najczęściej ludzie na mój widok wołają, i to w różnych językach: "Ooo, młody papież!".
GALA: Piotr Adamczyk-człowiek skorzystał na tej roli?
P.A.: Na pewno była najważniejszym doświadczeniem, zawodowym i ludzkim, jakie mnie spotkało. Byłem pełen podziwu dla siły wiary, ale też siły życia Karola Wojtyły. Gdy rano o 4.30 nie chciało mi się wstawać i iść na plan, przypominałem sobie, że On, stary i schorowany, wstawał codziennie właśnie o 4.30. Wciąż pamiętam o tym. Tak jak pamiętam mojego dziadka, który za wzór stawiał sobie Ojca Świętego i przestawał narzekać na swoją chorobę, gdy słuchał papieskiego orędzia.
GALA: Zanim przyjąłeś rolę Papieża, czułeś, że może ona zaważyć na twoim życiu?
P.A.: Wielu ludziom czasem jeden kontakt z Ojcem Świętym odmieniał życie. Miałem świadomość, że czeka mnie coś niezwykłego, choć byłem pełen obaw od strony zawodowej, czy sobie poradzę, czy w ogóle jest możliwe zagranie tej postaci.
GALA: Co cię wtedy napędzało do pracy?
P.A.: Przez pierwszą część filmu grałem z nadzieją, że zrobię niespodziankę Ojcu Świętemu. To dla Niego rozmawiałem z Jego przyjaciółmi, starałem się zdobyć jak najwięcej informacji o Nim i Jego życiu. Szukałem detali, szczegółów, o których wiedział On i Jego najbliżsi. Chciałem, by docenił moje starania. Takie miałem marzenia. Do ostatniej chwili dla Papieża, mimo Jego choroby, zarezerwowany był cały sektor na uroczystą premierę... Potem premiera została odwołana i odbył się uroczysty pokaz z udziałem Benedykta XVI.
GALA: Grając Papieża, chodziłeś Jego śladami.
P.A.: W czasie realizacji drugiej części filmu poznałem prawdziwą nędzę. Kręciliśmy scenę, w której Papież odwiedza murzyńską wioskę. Pojechaliśmy do autentycznego miejsca, to nie były dekoracje. Widziałem dzieci, które boso biegają po śmieciach i rozbitych butelkach. Powiedziano mi, że 70 procent ludności zuluskiej w tym rejonie to nosiciele AIDS. Przeżyłem to bardzo mocno. Dzieci pytały: "Ty jesteś szefem wszystkich kościołów? Ile kosztuje ten krzyż? Jest ze złota?". Wiele z nimi rozmawiałem, a kiedy wyjeżdżałem, myśleliśmy o tym samym - że oni zostają ze swoją nędzą, a nasz filmowy tabor jedzie dalej.
GALA: Jako człowiek utożsamiany z Papieżem rozwiązywałeś cudze dylematy moralne?
P.A.: Może nie rozwiązywałem, ale ludzie stali się wobec mnie bardziej otwarci. Przedtem nie zdarzało się, by ktoś zatrzymał mnie na ulicy i opowiedział o swoim alkoholizmie.
GALA: Uważasz, że aby coś zagrać, samemu trzeba już mieć jakiś bagaż doświadczeń?
P.A.: Oczywiście, nie dosłownie, bo jeśli gra się mordercę, nie trzeba przedtem nikogo zabijać. Budują nas relacje z innymi, przyglądanie się światu. Wraz z doświadczeniem przychodzi spokój, ukształtowanie światopoglądu, dystans do siebie, do zawodu.
GALA: Co ci się po filmie o Papieżu udało zawodowo?
P.A.: Już udział w nim uznałem za wielki sukces. Teraz dostaję listy z całego świata. Otrzymałem również propozycje współpracy od zagranicznych agentów. Mam nadzieję, że może coś się w związku z tym wydarzy.
GALA: A Hollywood?
P.A.: Byłem i tam. Uczestniczyłem w polskim festiwalu, gdzie pokazywano film o Papieżu. Inaczej je sobie wyobrażałem. Rzeczywistość Hollywood nie jest aż tak bajkowa, jak można by sądzić na podstawie filmów.
GALA: Fabryka Snów cię zawiodła?
P.A.: Raczej rozczarowała. Choć z drugiej strony nabrałem pewności siebie. Poczułem, jak bardzo jestem dzieckiem europejskiej kultury, jak ważne jest przywiązanie do korzeni, jak bardzo cieszę się, że stąd pochodzę. Stąpając po tym zwyczajnym, podobnym do innych mieście, które jedynie zostało niezwykle umiejętnie sfotografowane i sprzedane na świecie, uświadomiłem sobie, że ten cały mit o american dream istnieje tylko w naszej wyobraźni i tak naprawdę niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.
GALA: Masz tam agenta?
P.A.: Posiadanie agenta nie jest gwarancją, że zacznie się tam pracować.
GALA: Druga część filmu o Papieżu miała premierę kinową w Mexico City. Wszędzie wisiały plakaty zapowiadające film. Wróżą mu tam ogromny sukces. Zapowiada się, że będziesz teraz znanym meksykańskim aktorem?
P.A.: Tak! (śmiech) Papież jest tam kochany, wręcz wielbiony, a druga część filmu w dużej części jest poświęcona pobytowi Ojca Świętego właśnie w Meksyku. Byłem wzruszony tym, jak ludzie tam bardzo osobiście odbierają ten film.
GALA: Czy nie jest tak, że jesteś bardziej popularny za granicą niż w Polsce?
P.A.: Jeśli odczuwam różnicę, to tylko taką, że we Włoszech jestem zagranicznym aktorem, o którego bardziej się troszczą. Trochę na tej samej zasadzie jak Jon Voight był zachwycony pobytem w Polsce. Włosi podchodzą, szczypią w policzek, tak jak to robią z dziećmi
GALA: W internecie są nieoficjalne strony Piotra Adamczyka prowadzone po angielsku przez fanki. Jestem dumna, że mamy aktora, do którego wzdychają zagraniczne nastolatki, który robi tam za gwiazdę.
P.A.: Robić za gwiazdę to trafne określenie. My, aktorzy, często musimy "robić za gwiazdy".
GALA: Czujesz się jak ambasador Polski?
P.A.: Wykorzystuję wszystkie okazje do tego, by promować nasz kraj. Oczywiście, bardzo pomaga mi film. Po obejrzeniu "Karola..." dużo więcej Włochów przyjeżdża do Polski, do Krakowa. Wiele razy przekonywałem się, że ten film jest naszą wizytówką. Po jego premierze polskie rodziny we Włoszech są lepiej traktowane. Zaczęto interesować się naszą historią.
GALA: O co pytają cię zagraniczni dziennikarze?
P.A.: Głównie o to, w jaki sposób Polska się zmieniła przez ostatnie lata, jak to było w czasach komunizmu. Przyznaję, że czasem świadomie naginam pewne fakty, koloryzuję, mówiąc, jaka Polska będzie w przyszłości. Ostatnio chwaliłem się tym, że wszyscy młodzi ludzie uczą się języków i za 20 lat będziemy krajem poliglotów. Wierzę, że to możliwe.
GALA: Jesteś dowodem na to, że w życiu osiągamy to, co chcemy?
P.A.: Udział w "Karolu..." był spełnieniem moich marzeń o roli w międzynarodowej produkcji, ale wciąż gdzieś w środku mam wrażenie, pamiętam je jeszcze z dzieciństwa, że wszyscy dali się nabrać. To uczucie towarzyszy mi też od pierwszych doświadczeń scenicznych. Za każdym razem, gdy po przedstawieniach w Teatrze Ochoty widzowie bili mi brawo i mówili, że byłem świetny, dziwiłem się, że tak łatwo dali się nabrać. Bo przecież nic nie umiem. Podobnie było w szkole teatralnej i później na profesjonalnej scenie. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że zawsze mogłoby być lepiej. To największa przyczyna mojego nieustannego stresu.
GALA: W to, że jesteś popularny, też nie wierzysz?
P.A.: Świat pokazywany w mediach jest zawsze bardziej kolorowy. Jestem skrępowany, gdy ktoś prosi mnie o pozowanie do zdjęcia i z przejęcia nie może nacisnąć guzika w aparacie.
GALA: Czy z powodu tego niezadowolenia z siebie mają cię w pracy dosyć?
P.A.: Mam nadzieję, że nie. Choć czasem bywam marudny. Wszystko chcę poprawiać.
GALA: Łatwo wchodzisz w rolę?
P.A.: W teatrze obowiązuje ceremoniał zachowań, które w tym pomagają. Na przykład ważny jest moment, kiedy dotyka się rekwizytów. W Teatrze Współczesnym zaczynamy z panią Martą Lipińską przedstawienie pod sceną. I nie wyobrażamy sobie, że moglibyśmy zacząć bez poskrobania się po ramieniu. To element naszego zabobonu. Te zabobony za każdym razem są inne. Kiedy przenoszę się w świat Ludwika XVI, lubię się sam ubrać i ucharakteryzować, sam spiąć włosy itd. Nie wpuszczam nikogo do garderoby, wkładam inną skórę. Na planie filmowym uwielbiam pójść ze scenariuszem przed siebie, często w kostiumie.
GALA: Dopadają cię myśli o przemijaniu?
P.A.: Coraz częściej. Bo mój dzień wygląda tak, że wstaję i od rana przepraszam ludzi, że nie mam dla nich czasu, bo muszę zrobić to i tamto. Żyję ciągle w poczuciu winy, że coś zawalam, nie spełniam oczekiwań. Mój dzień powinien trwać 40 godzin.
GALA: Kiedy zatem ostatni raz zdarzyło ci się pooglądać telewizję?
P.A.: Kiedy byłem we Włoszech. W hotelowym pokoju był telewizor. U siebie go nie mam.
GALA: Kiedy ostatnio kosiłeś trawnik?
P.A.: Pięć lat temu.
GALA: Kiedy coś ugotowałeś?
P.A.: Chodzę po restauracjach. Zabawne, że jedno z pism wydrukowało przepis na spaghetti niby mojego autorstwa, a ja niestety nie umiem gotować. Mam nadzieję, że to spaghetti było przynajmniej smaczne (śmiech).
GALA: A życie osobiste?
P.A.: Jeśli brakuje mi czasu na pracę, to łatwo się domyślić, że w ogóle nie mam go na życie osobiste. Nie mówiąc o życiu towarzyskim lub grze w tenisa. Czy mogę w tym momencie wykorzystać sytuację i przeprosić mojego tenisowego partnera?
GALA: Możesz.
P.A.: Arcadio, przepraszam.
GALA: Na co w takim razie masz czas?
P.A.: Na pracę i sen.
GALA: Trudno być przyjacielem Adamczyka...
P.A.: Od swoich bliskich oczekuję wielkiej cierpliwości i zrozumienia, gdy w ostatniej chwili zmieniam plany. Czasem obiecuję, że przyjdę na urodziny, a gdy dzwonię godzinę przed spotkaniem, słyszę: "Tak, już wiem! Spadaj". Znajomości podtrzymuję SMS-ami i telefonami.
GALA: To stan przejściowy?
P.A.: Tak. Mam nadzieję. W styczniu przyszłego roku "rezygnuję" z zawodu. Zamierzam poświęcić sobie dwa miesiące życia. W kalendarzu skreśliłem te dwa miesiące i nic tam nie wpisuję. Oczywiście wiele ryzykuję, bo jeśli w tym czasie zdarzy mi się życiowa propozycja, to będę miał spory dylemat.
GALA: Życie odkładasz na potem?
P.A.: Na przyszły rok.
GALA: Jesteś kiepską partią, nie masz nawet czasu się zakochać.
P.A.: Jestem kochliwy, na to czas zawsze się znajdzie. Można zakochiwać się w kobietach, z którymi się pracuje. Zdarzało mi się to. Ale z podtrzymywaniem związku było już gorzej. Chciałbym zaapelować do dziewczyn, by nie zaprzątały sobie głowy aktorami. Nie ma sensu.
GALA: Może jednak twoi koledzy mogą znaleźć czas dla dziewczyn...
P.A.: I tego im zazdroszczę!
GALA: Czy fakt, że jesteś osobą publiczną, zmienił coś w twoim życiu?
P.A.: Staram się nie zwariować. Chodzę do kina z koleżankami, piję piwo w barach, mimo że niektórzy uznają to za gorszące, bo przecież grałem Papieża! (śmiech). Ale jesteśmy tylko aktorami, osobami, którym wiele się wybacza. Wszyscy wiemy, jak bardzo media czasem preparują rzeczywistość. Cóż znaczy aktor, który ma kolejny "medialny" romans, w porównaniu z głupotą jawnie prezentowaną przez ludzi ze świecznika.
GALA: Czego dowiedziałeś się o sobie z prasy?
P.A.: Ostatnio zwariowałem i pobiłem Macieja Stuhra na planie. Słysząc takie historie, zaczynam się uśmiechać, choć to oczywiste nadużycie. Pocieszam się jednak, że nasze prawo prasowe i tak nie jest najgorsze. Gdy po wywiadzie we Włoszech proszę o autoryzację, dziennikarze są bardzo zdziwieni. Tam wszystko, co się powie, może zostać przekręcone i wydrukowane.
GALA: Już ci się to zdarzyło?
P.A.: Opowiedziałem dla "Corriere della sera" historię o tym, jak mama podnosiła mnie na rękach, żebym zobaczył przejeżdżającego Papieża. Miałem sześć lat i udało mi się przedrzeć przez tłum ludzi i kordon milicji. Papież mnie zauważył i pobłogosławił. Jeszcze długo po tym czułem się błogosławionym dzieckiem. Dziennikarka, nie mogąc zrozumieć, o jakim kordonie mówię, powiedziała, że na ręce wziął mnie milicjant, żebym lepiej widział. Nie miała pojęcia, że milicjanci wówczas mieli rozkaz odwracania się tyłem do Papieża, by Mu nie okazywać szacunku.
GALA: Czy coś cię w aktorstwie uwiera?
P.A.: Marzę o satysfakcji zawodowej. Moment, kiedy rusza kamera, jest tak złożony, że nawet gdy wszystko pasuje, to i tak zdarza się, że efekt nie jest zadowalający. Ten chleb nie zawsze wychodzi smaczny. Niewielu rozumie, jak trudno jest otworzyć serce przed drugą osobą. Rola Karola Wojtyły "rozpaskudziła" mnie jako aktora. Giacomo Battiato był bardzo otwarty na moje sugestie i pomysły. Czułem się współreżyserem, współscenarzystą. Miałem ogromną swobodę.
GALA: I szacunek, bo kiedy ty otwierałeś serce, na planie zapadała cisza.
P.A.: Wydaje mi się, że to było złudne. Rozmowy milkły, ale nie dlatego, że wchodziłem ja, tylko dlatego, że wchodziłem w papieskiej sutannie.
GALA: Czy przemawia przez ciebie niespełnienie?
P.A.: W tym wypadku nie. Ale nie ma spełnienia w tym zawodzie.
GALA: Może to nie o zawód chodzi. Może to ty ciągle gonisz króliczka?
P.A.: Może. Może taki właśnie mam styl: wolę gonić.
Rozmawiała Marzena Chełminiak/Radio ZET
Nr 41/2006, od 9 do 15 października
|
|