Te czasy pomocy dzieci w polu już dawno minęły. Pewnie przydałaby się wycieczka na wieś, aby zobaczyć jak bardzo się zmieniła, choć nadal nie ma miejsc, w których dzieci mogłyby spędzić czas po lekcjach.
Jeżeli chodzi o decyzje rodziców co do edukacji dzieci, na podstawie doświadczeń mogę stwierdzić, że czasem łatwiej współpracuje się z rodzicami mniej wykształconymi i nie chodzi tu bynajmniej o kierowanie nimi.
Uważam, że coraz więcej jest pseudo-nauczycieli, czyli tych, właśnie rodziców wykształconych, którzy lepiej nauczają niż nauczyciele.
Epizod z życia: Lepiej wcześniej wprowadzę literkę dziecku w domu, bo po co ma go uczyć nauczyciel.
Po czym wszyscy zastanawiają się, dlaczego nasze dzieci coraz brzydziej piszą.
Zapomina się o tym, że nauczycieli kształci się w tym kierunku, aby wprowadzili poprawny zapis każdej literki. To nie jest tak, drodzy wykształceni rodzice, że jeżeli ja piszę to pokażę dziecku i ono po wyćwiczeniu też napisze literkę.
Albo jeszcze gorsze "podrukuj" sobie dziecko literki, a potem kiedyś nauczyciel pokaże Ci jak to się robi. Nie tędy droga, jeżeli dziecko nauczy się błędnie pisać literkę, to taki jej obraz, zapis pozostanie mu na długo.
Mam pewne wątpliwości, co do reformy edukacyjnej, przez którą sześciolatki zostaną wysłane do szkół... Wydaje mi się po prostu, że nie każde dziecko w tym wieku jest gotowe na takie posunięcie. Podstawówka to jednak nie przedszkole.
A jeśli chodzi o zajęcia dodatkowe jestem jak najbardziej "za", jeśli dotyczą one języków obcych, zdolności muzycznych, warsztatów ruchowych itp. Bywa lepiej, kiedy dziecko uczy się pewnej umiejętności od małego, ma wtedy szansę w przyszłości, z mniejszym trudem, rozwijać ją, pogłębiać i ulepszać. Może znaleźć wielką pasję życiową, odkryć w sobie ukryte talenty. Na zabawę też powinien być czas oczywiście, ale jego nadmiar może przynieść negatywne skutki. Tym bardziej, że dzieciaki coraz częściej wybierają długie przesiadywanie przy grach komputerowych typu "The Sims", a nie grę w piłkę. Wydaje mi się, że istnieje możliwość ustalenia przez rodziców odpowiednich proporcji między beztroską zabawą, a nauką, zgłębianiem dodatkowej wiedzy, poznaniem jakiejś techniki, która też może stać się czymś przyjemnym dla dziecka.
psycholodzy alarmuja. rosnie pokolenie pracocholikow. dzieci nie maja czasu na zabawe tylko na zajecia pozalekcyjne
zajęcia pozalekcyjne to nie kara tylko przyjemność, rodzice madrze korzystajęcy z różnych form zajęć dla dzieci mogą odkryc w swoich pociechach wiele talentów,
nie ma sensy natomiast wysyłanie dziecka na siłę lub na wszystko co się da, bo dzieci to nie uatomaty, trzeba dać im czas, żeby wybrały co je interesuje
jak dziecko nie bedzie miec zainteresowań rozbudzonych za młodu to z wiekiem bedzie znudzonym nastolatkiem stojącym pod klatka bloku, pijącym piwo i twierdzącym, że w tym mieście sie nic nie dzieje, takie dzieci nie potrafia sobie zagospodarować czasu
_________________ Co za czasy! Lot w kosmos trwa coraz krócej, jazda do pracy coraz dłużej.
Pomogła: 4 razy Dołączyła: 13 Sie 2007 Posty: 91 Skąd: z bliska ;)
Wysłany: 2008-01-03, 23:57
Jako mama sześciolatki jestem szczególnie zainteresowana tym tematem.
Na początku miałam odruch "wysłania" córki do szkoły, ale potem przyszło otrzeźwienie. Wydaje mi się, że na ile poradziłaby sobie z nauką, to raczej miałaby problemy natury emocjonalnej. Chociaż widzę w tym kierunku postępy.
Tak przy okazji zapytam, może ktoś wie: czy w naszej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej można wykonać test osiągnięcia dojrzałości szkolnej?
Pomógł: 46 razy Wiek: 44 Dołączył: 02 Sie 2006 Posty: 3905 Piwa: 79/18 Skąd: Wieluń
Wysłany: 2008-01-04, 09:07
siwy_ napisał/a:
BTW denerwuje mnie takie prawie aksjomatyczne uznawanie, że rodzic zawsze wie najlepiej, co jest dobre dla jego dziecka. W mojej opinii nie zawsze.
Ja tylko uznaję, że to rodzic jest odpowiedzialny za swoje dziecko. I jakakolwiek nadmierna ingerencja państwa będzie przeze mnie krytykowana. Uznaję po prostu, że rodzic zna lepiej swoje dziecko niż urzędnik. Za nadmierną ingerencję państwa uznaję między innymi dyktowanie rodzicom w jakim wieku dziecko ma iść do szkoły. Za nadmierną ingerencję państwa uznaję także ustalanie list podręczników, wyznaczanie ścisłych programów nauczania i wiele, wiele innych.
Niestety jest tak, że ludzi odzwyczajono od odpowiedzialności za siebie i za swoje rodziny. Bo przecież "od tego jest państwo". Państwo z tego korzysta, bo każda władza dąży do tego by kontrolować jak najwięcej sfer życia obywateli. Tyle tylko, że to oducza przede wszystkim myślenia. I Ci wykształceni rodzice często są wykształceni w swojej wąskiej dziedzinie - ale poza tym pustka i nicość, o zdolności logicznego myślenia nie wspominając...
_________________ Ludzie dzielą się na tych, którzy lubią koty i na pokrzywdzonych przez los...
Pomógł: 1 raz Wiek: 54 Dołączył: 15 Cze 2006 Posty: 503 Otrzymał 2 piw(a) Skąd: Wieluń
Wysłany: 2008-01-04, 12:39
Cytat:
Ja tylko uznaję, że to rodzic jest odpowiedzialny za swoje dziecko. I jakakolwiek nadmierna ingerencja państwa będzie przeze mnie krytykowana. Uznaję po prostu, że rodzic zna lepiej swoje dziecko niż urzędnik. Za nadmierną ingerencję państwa uznaję między innymi dyktowanie rodzicom w jakim wieku dziecko ma iść do szkoły. Za nadmierną ingerencję państwa uznaję także ustalanie list podręczników, wyznaczanie ścisłych programów nauczania i wiele, wiele innych.
Dosyć skrajne stanowisko.
A jak rozwiązałbyś problem nastepujący Ourson:
Jeden rodzic zdecuduje na edukację swojego dziecka od 6 roku życia a inny od 12. i co w jednej klasie ?? Jeden rodzic zdecyduje, że dziecko ma mieć 8 godz. wf a inny, że 12 angielskiego. Jeden rodzic uzna, że interesuje go historia Polski od 1989 roku a inny uzna, że od 966 roku.
To co napisałeś - to w ogóle nie ma sensu jakiegolwiek. Zawsze musi być nadzór nad szkolnictwem, ustalenia zakresu materiału, wykaz podręczników itd.
Można dyskutować nad zakresem tego nadzoru.
Pomógł: 46 razy Wiek: 44 Dołączył: 02 Sie 2006 Posty: 3905 Piwa: 79/18 Skąd: Wieluń
Wysłany: 2008-01-04, 14:24
Cytat:
Dosyć skrajne stanowisko.
Nie przeczę
Basteks, a dlaczego musi być nadzór? Dlaczego urzędnik ma wiedzieć lepiej czego i z jakich podręczników mają uczyć się dzieci? W końcu nie uczymy się dla urzędników, ale dla siebie - i to życie/rynek pracy weryfikują naszą wiedzę i umiejętności...
Co do "problemu" - jeśli rodzic znajdzie taką szkołę w której będzie realizowany taki program, lub będą takie przedziały wiekowe... to czemu nie? Nie wiem czy znalazłoby się dostatecznie dużo chętnych.. Jeśli by się upierał zawsze mógłby zdecydować się na edukację domową (nb. - to coraz popularniejsza forma nauczania np. w USA). Nie widzę w tym jakiegoś specjalnego problemu...
_________________ Ludzie dzielą się na tych, którzy lubią koty i na pokrzywdzonych przez los...
Pomógł: 4 razy Wiek: 35 Dołączył: 05 Maj 2007 Posty: 743 Skąd: Wieluń
Wysłany: 2008-01-04, 14:57
ourson napisał/a:
i to życie/rynek pracy weryfikują naszą wiedzę i umiejętności...
No właśnie. Wielu rodziców może ze swoimi pomysłami spaprać sprawę i wtedy weryfikacja, o której piszesz, może się okazać negatywna. I co wtedy? Oczywiście można powiedzieć wtedy: ich sprawa, taką drogę wybrali swojemu dziecku, to teraz niech się martwią. Nie możemy jednak tak stawiać sprawy, bo imo na obecnym poziomie odpowiedzialności rodziców za swoje dzieci (a oceniam go raczej średnio) może się nad wyraz dużo "namnożyć" takich obywateli ze spapraną drogą edukacyjną. Uważam, że obowiązkiem państwa jest niwelowanie liczby takich przypadków, stąd pewien zarys - co każdy młody Polak powinien na danym poziomie wiedzieć i umieć i uważam to za jak najbardziej poprawny system. Wierzę, że wszystko zostanie przemyślane, jakaś reforma wejdzie w życie, bo na górze w MEN siedzą ludzie z pewnością bardziej kompetentni w dziedzinie edukacji ode mnie, od oursona i chyba od każdego z nas na forum.
nie od wczoraj wiadomo, że wiekoszość społeczeństwa w USA to nieduoczone głąby, nie znające podstawowych informacji o świecie, i nie chodzi mi tu o takie szczegóły jak ilość uprawianej kukurydzy w Argentynie, bo tego to i w naszej szkole się uczymy niepotrzebnie
_________________ Co za czasy! Lot w kosmos trwa coraz krócej, jazda do pracy coraz dłużej.
Jeśli by się upierał zawsze mógłby zdecydować się na edukację domową
Osobiście nie chciałabym, żeby w moim przypadku rodzice doprowadzili do edukacji domowej.
W końcu szkoła to nie tylko nauka. Dzięki temu miejscu zyskuje się przyjaciół, zawiera znajomości wśród rówieśników i poznaje różne aspekty życia społecznego.
Przebywanie przez długi okres czasu w grupach wiekowych, którymi są klasy, daje możliwość nauczenia się współpracy z innymi ludźmi, umiejętności odpowiedniego obcowania w grupie - tak bardzo ważnej w życiu dorosłym. Nawet z przyjaciółką z sąsiedztwa nie można spędzić tyle czasu, ile przebywa się z w towarzystwie szkolnych kolegów i koleżanek.
Muszę przyznać, że na dzień dzisiejszy szkoły dały mi bardzo wiele... Ludzie w nich pracujący i uczący się pokazali mi różne obrazy świata, przedstawili swoje punkty widzenia, zaprezentowali różniące się między sobą zachowania, co znacząco wpłynęło na mój obecny sposób myślenia oraz na treści wyciągniętych przeze mnie wniosków dotyczących życia po prostu.
Oczywiście nie oznacza to, że jedynie szkoły miały udział w wychowaniu mojej osoby, ale na pewno jakąś znaczącą część obecnego trybu życia i patrzenia na świat zawdzięczam właśnie im .
Pomógł: 46 razy Wiek: 44 Dołączył: 02 Sie 2006 Posty: 3905 Piwa: 79/18 Skąd: Wieluń
Wysłany: 2008-01-05, 09:33
siwy_, basteks, a z drugiej strony mamy kompetentnych urzędników którzy przygotowali Wielką Reformę Edukacji, obniżają poziom nauczania i manipulują non stop przy podręcznikach i lekturach próbując forsować swój, oczywiście najlepszy, światopogląd...
Zgadzam się że propozycja likwidacji MEN jest skrajna, ale niewątpliwie polskiej oświacie przydałoby się trochę "oddechu" i decentralizacji. Zniesienie wielu biurokratycznych tworów, których jedynym celem jest utrzymywanie armii urzędników na garnuszku podatników, a bez których system oświaty z pewnością by się nie zawalił...
karcia, ja nie postuluję obowiązku nauczania domowego, tylko udostępnienie takiej możliwości bez stwarzania dodatkowych problemów... Niech każdy ma prawo wyboru.
akirus, nauczanie domowe nie jest wymysłem Amerykanów. To, że tam najbardziej dynamicznie się rozwija jest spowodowane tym, że nadal USA są krajem na tyle wolnym, że rodzice mogli przeforsować szerokie udostępnienie takiego rozwiązania. Z pewnością jest tak, że jednym lepiej będzie służyła szkoła innym nauczanie domowe. I dlatego rodzice powinni mieć prawo wyboru.
_________________ Ludzie dzielą się na tych, którzy lubią koty i na pokrzywdzonych przez los...
Pomógł: 1 raz Wiek: 54 Dołączył: 15 Cze 2006 Posty: 503 Otrzymał 2 piw(a) Skąd: Wieluń
Wysłany: 2008-01-05, 09:47
Ourson ja wiem, ze są rózne naciski polityczne np. na listę lektur czy zakres historii, ale nie wyobrażam sobie by rodzic mógł w lepszym stopniu wyedukowac dziecko.
Jak wyobrażasz sobie naukę matematyki, fizyki chemii, języków obcych ??
Zresztą nawet nauka w zakresie klas 1-3 wymaga specjalisty.
Kiedy i jak miałaby ta edukacja domowa wyglądać ??
Pomysł jest tak absurdalny jak pomysł domowego szpitala - dla rozwiązania problemów ze służbą zdrowia - dać pacjentom witaminę C, aspirynę i cyjanek.
Jak pierwsze dwie nie pomogą to łyknąc trzecią.
Wystarczy odchudzić biurokrację i dać większą swobodę nauczycielom. To wszystko.
Pomógł: 46 razy Wiek: 44 Dołączył: 02 Sie 2006 Posty: 3905 Piwa: 79/18 Skąd: Wieluń
Wysłany: 2008-01-05, 10:12
basteks, edukacja domowa nie jest moim pomysłem. To funkcjonuje i z tego co wiem sprawdza się dobrze.
http://www.edukacja.domowa.pl/ - tam jest kilka linków to artykułów na ten temat. Tutaj pozwolę sobie w pełni przytoczyć tylko jeden wywiad
Cytat:
"Od redakcji: Wobec nowości poruszanej tematyki zdecydowaliśmy się pozostawić używane w wywiadzie określenie "home schoolingowanie" dzieci, które brzmi może troche dziwnie, ale nie ma jeszcze odpowiednika w języku polskim, oddającego w pełni opisywaną ideę" tatystyki tekstu
Amerykański liberatarianin, chrześcijanin, nauczyciel w szkole publicznej od 11 lat (matematyka, nauki społeczne), fotograf, dawny publicysta Daily Herald, "home schoolingujący" swoje dzieci. Mieszka w amerykańskim stanie Illinois, bardzo przychylnym idei home schooling.
Jak to właściwie jest, uczy Pan w szkole inne dzieci, a swoich do szkoły posyłać Pan nie chce?
Tak, jestem hipokrytą, bo uczę w domu, a dostaję wypłatę jako nauczyciel w szkole publicznej. Uważam jednak, że takie zinstytucjonalizowane szkolnictwo jest aberracją od jakichś 150 lat.
Ile ma Pan dzieci?
Dwoje, dwie córeczki - Annikę, która ma 7 lat i Elizę, która ma 3 latka.
Jak to się stało, że zdecydował Pan, iż Pańskie dzieci będą uczyły się w domu?
Kiedy Annika chodziła do przedszkola, mieliśmy kilku przyjaciół, którzy "home schoolingowali" swoje pociechy. Pewnego dnia Annika podeszła do swojej mamy i powiedziała: "Chciałabym, żebyś ty była moją nauczycielką". Moja żona wtedy powiedziała mi, że musimy podjąć wspólną decyzję i ją podjęliśmy. Obecnie moja żona zajmuje się home schoolingiem praktycznie w 99%. Ja tylko częściowo. Trwa to od półtora roku.
Czy rodzice muszą być jakoś specjalnie przygotowani, aby uczyć swoje dzieci?
Właściwie znane mi są takie badania (Home Schooling Legal Defence Association czy Christian Home Educators Coalition), które dowiodły, że fakt, iż nauczyciele mają jakieś papierki, certyfikaty nie ma znaczenia dla postępów dzieci. To się więc odnosi także do nauczycieli - rodziców.
Dlaczego nie chciał Pan posłać swoich dzieci do szkół publicznych?
Bo nie jest to dobry model. Szkoły działają jak fabryka. Produkują podobne produkty. Uczy się przecież zawsze w kierunku do średniego poziomu. Jeśli masz trochę inne dziecko, system edukacyjny tego nie uwzględnia. Nie uwzględnia ani dzieci autystycznych, ani szczególnie zdolnych. Nikt się tym specjalnie nie interesuje.
Nie ma to nic wspólnego z modelem wolnorynkowym, który dostosowuje popyt do podaży. Do tego szkoły publiczne nie reprezentują żadnej ideologii.
Naprawdę Pan myśli, że nie reprezentują?
W pewnym sensie reprezentują, ale nie jest to żaden spójny system wartości. To, co obecnie mamy w szkołach amerykańskich, to ideologia postmodernistyczna, bazująca na negacji i odrzucaniu wartości.
Jak wygląda typowy dzień dziecka "home schoolingowanego"?
Uczy się ono dwie, dwie i pół godziny dziennie. Siedzi tak jak w szkole na krzesełku i ma swoją ławeczkę. Czyta, generalnie moja żona czyta, Annika pisze różne wypracowania. Uczy się historii, literatury, muzyki. Korzystamy z metody A Beka i Elijah - dość religijne, trochę uwzględniają wiedzę polityczną.
Każdego miesiąca moje dzieci poznają nowego malarza. Kiedyś było tak, że na każdy obraz moja malutka córeczka Eliza mówiła: „Monet”. Pewnego razu poszliśmy do muzeum, i ona wskazała obraz Moneta i powiedziała Monet. Ona ma trzy latka !
Uważam, że spoczywa na mnie odpowiedzialność, mam obowiązek wobec Boga wychować właściwie moje dzieci. Dlatego chcemy, żeby były wychowane najbardziej „po bożemu” teraz, kiedy one są z nami i mamy wpływ na ich ukształtowanie.
Gdybym uważał, że ktoś inny może nauczyć moje dzieci lepiej, powierzyłbym je mu. Niestety, szkoły prywatne czy prowadzone przez kościół są bardzo drogie w Stanach Zjednoczonych. Takie idealne miejsce musiałoby być szkołą chrześcijańską i reprezentować akademickie nauczanie skupiające się na Chrystusie. Do tego musiałoby być także w dzielnicy sympatycznej do życia.
Co Pan sądzi na temat socjalizacji dzieci w szkołach i w home schoolingu?
Mój przyjaciel, który się tym zajmuje, odpowiedziałby w ten sposób. Proszę przejść się korytarzami szkół i powiedzieć mi, które z tych zachowań chcielibyście, aby wasze dziecko przyjęło jako wzór zachowania? Jeśli dzieci i młodzi ludzie mieliby socjalizować się tylko wśród swoich rówieśników, mielibyśmy to, co przedstawił William Golding w swojej książce „Władca much” (kto czytał, to wie - to coś przerażającego - przyp. N&M.D). A wracając do idei socjalizacji w sensie ogólnym - Christopher Schect w książce „A Critiqu of Modern Youth Ministry” opisał to zjawisko. Na przykład, że pojęcie nastolatka jest wymysłem naszego wieku, powstałym jakieś 70 - 80 lat temu. Ani w Biblii, ani w purytańskiej Anglii nie ma żadnych odwołań do stratyfikacji społeczeństwa według wieku. Mówi się raczej o grupach od lat 7 do 70 żyjących razem i w ten sposób się wychowujących. Dlaczego więc wsadzamy kilkaset dzieci w jednym wieku do jednego budynku i tam ma odbywać się proces wychowania i nauczania ?
Czy jest Pan członkiem jakiejś organizacji "home schoolingującej"?
Tak, grupy stworzonej w kościele „Fox Valley Home Schooling Group”. Każdego miesiąca wychodzimy wszyscy razem z dziećmi do muzeum, organizujemy wspólne gry, pikniki, lekcje baletu i gry na pianinie, gimnastykę wodną, itd. Niektóre parki publiczne organizują nawet zajęcia dla dzieci „home schoolingowanych” w czasie, kiedy inne dzieci są w szkołach.
Czy miał Pan jakieś problemy z prawem w związku z tym, że „home schoolinguje” swoje dzieci?
Nie, nie miałem. Słyszałem, że ktoś miał, ale w stanie Illinois nie ma większych problemów. W niektórych stanach - 15 lat temu - ludzie szli do więzienia za home schooling. W niektórych stanach przychodzą do domu urzędnicy sprawdzający czy dzieci są w szkole, i wtedy należy takich ludzi nie wpuszczać w ogóle do domu. Oni nie mają żadnego prawa wpychać się ludziom do domu i szpiegować.
Ja przecież nikogo nie zmuszam, żeby robił to, co ja. Uważam, że edukacja publiczna nie jest dobra dla moich dzieci. Nikogo nie zmuszam, żeby uczył swoje dzieci w domu.
Jak oceniłby Pan stan home schoolingu w całych Stanach Zjednoczonych?
Sytuacja jest bardzo dobra. Nie tylko mamy wywalczone prawa do uczenia swoich własnych dzieci w domu, ale także zbudowaliśmy świadomość społeczną, że jest to normalne i właściwe. Czekam z niecierpliwością na dzień, kiedy to już nikogo nie zdziwi. To smutne, że ludzie zrzucają odpowiedzialność za wychowanie swoich dzieci szkołom publicznym. Moglibyśmy naprawdę stworzyć samowystarczalny system w edukacji. Wierzę w separację edukcji od państwa.
A co Pan odpowie krytykom home schoolingu?
Wiem, że jest mnóstwo ludzi, którzy widząc dziecko nieśmiałe albo dziwne po prostu, mówią od razu: to przez ten home schooling. Prawda jest taka, że jako nauczyciel widziałem mnóstwo takich dzieci, ale w szkołach publicznych właśnie. Oczywiście, spotkałem też dzieci, które nie były wcale dobrze uczone w domu. Wtedy czuję się trochę głupio, bo to przynosi złą sławę home schoolingowi.
Dziękujemy za rozmowę.
_________________ Ludzie dzielą się na tych, którzy lubią koty i na pokrzywdzonych przez los...
Niech zniosą chore prace domowe dla nauczycieli w postaci kompletowania materiałów do awansów, to już w tym momencie podniesie się poziom nauczania, bo nauczyciel będzie bardziej przygotowany na zajęcia i nie będzie tracił czasu na to, na co nie powinien, czyli na absurdalne teczki.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum