Wysłany: 2008-05-23, 20:23 Indiana Jones jak sprzed lat
Cytat:
Indiana Jones jak sprzed lat
Barbara Hollender
Steven Spielberg zrobił film utrzymany w stylu kina przygodowego lat 80., który klimatem idealnie wpisuje się w całą sagę o przygodach słynnego archeologa. Tylko czy "Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki" pasuje do naszej współczesności - pisze Barbara Hollender z Cannes
Na Croisette kompletne szaleństwo. Nawet wśród krytyków. Trzy kwadranse przed rozpoczęciem pokazu prasowego nowych przygód Indiany Jonesa w wielkiej sali Grand Theatre Lumiere nie było już wolnych miejsc. Po wygaszeniu świateł w przejściach między rzędami krzesłami krążyli ochroniarze w garniturach, którzy pilnowali, by nikt nie filmował i nie robił zdjęć.
Produkcja "Indiany Jonesa i Królestwa Kryształowej Czaszki" była chroniona jak największy skarb Hollywoodu i owiana aurą tajemnicy. W kontraktach ekipy znalazł się punkt o zakazie rozmów z prasą i nawet aktorom kurierzy przywozili scenariusz tylko na kilka godzin, po czym zabierali go z powrotem do sejfu w wytwórni.
– Przed końcem zdjęć ktoś się włamał i wykradł 3 tysiące fotosów, które zaczęły pokazywać się w Internecie – przyznał Spielberg. – Ale złodzieja złapano, zdjęcia odzyskaliśmy. O filmie nic nie mówiliśmy aż do dzisiaj.
W Cannes bańka pękła! Już wszystko wiadomo. W pierwszej części filmu dzielny archeolog szukał Arki Przymierza, walcząc jednocześnie z nazistami. W "Świątyni zagłady" twórcy rzucili go do Indii, w "Ostatniej krucjacie" próbował odnaleźć świętego Graala. Akcja tamtych filmów toczyła się w latach 30. XX wieku. Ale od premiery "Świątyni..." upłynęło prawie 20 lat i o tyle właśnie postarzał się bohater cyklu.
Są więc lata 50., szczyt zimnej wojny. Profesor Jones zostaje wyrzucony ze swojego Marshall College i razem z młodym człowiekiem, który okazuje się... jego synem, postanawia odszukać w Peru legendarną kryształową czaszkę. Po piętach mu drepczą Sowieci, którzy dzięki mocy peruwiańskiego skarbu chcą zawładnąć światem, ale Jones stawia im czoła z samozaparciem godnym Jamesa Bonda z najlepszego okresu.
Oglądając nowego "Indianę" miałam wrażenie, że czas się cofnął. Spielberg sięga po cytaty z poprzednich obrazów. W latach 80. w swojej trylogii doprowadził do doskonałości gatunek kina przygodowego. Teraz posługuje się dokładnie tym samym filmowym językiem.
Spielberg kręcił film niemal z tą samą ekipą, co tamtą trylogię. I nie ukrywa, że Januszowi Kamińskiemu, który zastąpił operatora Douglasa Slocombe'a, kazał oglądać na okrągło trzy pierwsze części, zapomnieć o wszystkim, czego się nauczył, i wrócić do dawnego sposobu operowania kamerą i ustawiania świateł. Realizatorzy byli wierni tradycji do tego stopnia, że na plan wróciły stare, wielkie reflektory, których dziś nikt już nie używa.
Nie miał problemów z dopasowaniem się do konwencji Harrison Ford. Niczego nie musiał udawać, bo jego bohater postarzał się razem z nim o 20 lat. Jest bardziej dojrzały, mądrzejszy, poznał już smak porażki. – Ta rola pozwoliła mi rozbudzić wspomnienia i wrócić do dawnej rodziny. Do Lucasa i Stevena – przyznaje aktor. – Hollywoodzki cyrk rozdzielił nas na długie lata, ale przecież utrzymywaliśmy kontakt.
Seana Connery'ego, ojca Forda, zastąpił Shia LaBeouf. – Steven Spielberg zawsze był dla mnie legendą – mówi. – To nieprawdopodobne szczęście z nim pracować. Mógłbym u niego na planie robić wszystko: przesuwać wózki, parzyć kawę, byle tylko móc go obserwować.
Czy wierność formule z lat 80. wyszła filmowi na dobre? "Piraci z Karaibów" zdają się przekonywać, że dzisiejsze kino przygodowe ma znacznie więcej przymrużenia oka i dystansu do opowiadanych historii. W "Indianie" Spielberg w taki sposób patrzy tylko na Rosjan, a przez zabawną kreację agentki tworzy Cate Blanchett, która na konferencji z uśmiechem rzuciła: – Przepraszam za tę rolę rosyjskie kobiety.
Poza tym wszystko jest przeraźliwie poważne. Ucieczki przez dżunglę, pościgi, wreszcie składanie ofiary z kryształowej czaszki. Chwilami miałam wrażenie, że realizatorzy zapomnieli o nożyczkach.
– Zobaczymy, jak nasz film zostanie przyjęty przez publiczność – mówi producent George Lucas. – Jeśli dobrze, to nie wykluczam, że nakręcimy piątą część "Indiany". I nie będziemy czekać kolejnych 20 lat.
Fanom Indiany Jonesa życzę dobrej zabawy, ale sama czekam na dawno zapowiadanego przez Stevena Spielberga "Lincolna".
Rok 1936. Indiana Jones szuka Arki Przymierza. Po piętach depczą mu naziści. Liczą, że po przejęciu skrzyni z tablicami, na których zapisano dziesięcioro przykazań, zapanują nad światem.
Najsłynniejsza scena w filmie powstała przez przypadek. Podczas zdjęć w Tunezji ekipa rozchorowała się na dezynterię.
Harrison Ford nie miał siły na kaskaderskie popisy, a musiał stoczyć walkę z olbrzymim Arabem wymachującym mieczem. Zaproponował, że po prostu wyciągnie rewolwer i zastrzeli delikwenta. I to był strzał w dziesiątkę.
Świątynia Zagłady
Rok 1935. Indiana Jones przez przypadek wpada na trop świętych kamieni Sankary w Indiach. Za ich pomocą sekta bogini Kali chce zniszczyć inne religie świata. Jones stara się jej przeszkodzić.
W filmie wykorzystano kilka pomysłów i scen, których nie udało się zrealizować w części pierwszej, m.in. Indy ucieka wagonikiem z walącej się kopalni. Jest też dowcipne nawiązanie do walki z Arabem. Tym razem na drodze Indy'ego staje dwóch strażników wiszącego mostu. Jones spokojnie sięga po broń, ale kabura jest pusta...
Ostatnia krucjata
Rok 1938. Indiana Jones znowu walczy z nazistami – tym razem o świętego Graala. Na dodatek musi także odnaleźć własnego ojca, który zaginął podczas poszukiwań legendarnego kielicha.
To – jak dotąd – najefektowniejsza część cyklu. Najokazalej wypadła scena, w której Indiana na koniu pokonuje niemiecki czołg. To znakomite połączenie akcji i slapstiku. Jednak komediową energię film zawdzięcza przede wszystkim Seanowi Connery'emu, który zagrał Jonesa seniora. Jego słownych utarczek z synem słucha się z przyjemnością.
Steven Spielberg: Kręciliśmy w autentycznej scenerii
Steven Spielberg, reżyser filmu "Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki"
Nikt mnie nigdy nie namawiał, żeby realizować sequel takiego tytułu jak „1941”, słyszałem pytania o dalsze przygody E. T., ale one przycichły mniej więcej pięć lat po premierze. Natomiast o „Indianę” widzowie dopominali się przez kilkanaście lat. Długo się opierałem, bo miałem wrażenie, że nie mamy dobrego scenariusza. Ale w końcu ustąpiłem, gdyż dostałem tekst Davida Koeppa. Od razu pomyślałem, że nakręcę ten film tak, by wyglądał jak najbardziej realistycznie. Odrzuciłem techniki cyfrowe, blue boxy i współczesne efekty specjalne. Aktorzy grali w autentycznej scenerii – takiej, jaką widzowie zobaczą na ekranie. Myślę, że dzięki temu mogli odnaleźć w sobie więcej emocji. Chcieliśmy, żeby magia filmu brała się życia, nie z komputera.
Pracowałem po raz dziesiąty z tą samą ekipą. To mi bardzo pomogło. No i cieszę się, że los znów mnie zetknął z Harrisonem Fordem. Każdy reżyser, w którego filmie on gra, musi czuć się szczęśliwy.
Harrison Ford: To film dla widzów, nie dla krytyków
Harrison Ford, odtwórca głównej roli w filmie "Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki"
Nie miałem najmniejszych wątpliwości, czy zagrać Indianę Jonesa po 20 latach. Zwłaszcza, że scenariusz wydawał mi się bardzo dobry. Z wielką przyjemnością znów stałem się archeologiem poszukującym przygód, bo to facet inteligentny, który potrafi sobie dać radę w każdej sytuacji. Myślę, że właśnie dlatego mój bohater zyskał tylu fanów. I cieszę się, że cała generacja młodych widzów, która oglądała Indianę Jonesa wyłącznie na DVD, teraz może spotkać się z nim w kinie.
Dodatkowym argumentem była możliwość ponownej pracy ze Stevenem Spielbergiem. 20 lat temu był fantastycznym reżyserem. Teraz jest jeszcze lepszym, choć nie wiem, jak to możliwe. Mamy znakomity kontakt, rozumiemy się i mam nadzieję, że nasza radość udzieli się również widzom.
Nie wiem, jakie będą recenzje krytyków, może nawet nie najlepsze, ale my ten film robiliśmy nie dla znawców sztuki, tylko dla widzów. Właśnie po to, żeby ich zabawić i rozerwać.
Cóż, jako fan Indiany również nie mogłem sobie odmówić wizyty na tym filmie
Nie jestem jednak zachwycony, kilka szczegółów było niezbyt przemyślanych, a scen akcji w porównaniu z poprzednimi częściami było znacznie więcej kosztem fabuły. Same sceny akcji nie były nużące, więc aż tak bolesne to nie było.
Oglądało się w każdym razie przyjemnie, dlatego polecam każdemu
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum